aaa4
Szczur Lądowy
Dołączył: 28 Mar 2017
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Wto 16:29, 28 Mar 2017 Temat postu: |
|
|
Jednak lubilem tam chodzic i wedrowac wzdluz zywoplotu. Pewnego dnia wczesna wiosna, kilka lat po pierwszej wyprawie, tez tam poszedlem, chociaz bylo za wczesnie na jagody, jednak cierniste krzewy zaczely kwitnac i ciezka won kwiatow unosila sie wielka chmura az pod niebo. Chcialem to zobaczyc, powachac. Zywoplot pachnial rownie intensywnie jak mieso czy chleb, ale nieporownanie slodziej. Ruszylem w prawo. Szlo sie latwo, zupelnie jakby kiedys byla tam droga. Nakrapiane sloncem konary starych, lesnych bukow nie siegaly do kolczastej sciany, a najwyzej wyrosle kwiaty kwitly sporo wyzej ich koron. Pod zywoplotem zalegal cien, unosil sie ciezki zapach kwiatow jezyn, a ze braklo wiatru, bylo tu bardzo cieplo. I zawsze cicho, przy czym cisza jakby saczyla sie z drugiej strony.
Juz sporo wczesniej zauwazylem, ze z tamtej strony nie dobiega spiew ptakow, chociaz puszcza byla pelna ich wiosennych treli. Czasem widzialem ptaki przelatujace nad zywoplotem, ale jakos nigdy nie zauwazylem, zeby ktorys od razu wracal.
Wedrowalem zatem w ciszy po wiosennej trawce i rozgladalem sie za moimi ulubionymi malymi, rdzawobrazowymi grzybkami, gdy poczulem sie jakos nieswojo. Pomyslalem, ze moze zaszedlem dalej niz zwykle, ale popatrzylem dokola i okazalo sie, ze to nie to - bylem tu juz wiele razy. Pamietalem kepe mlodych brzoz, z ktorych jedna ostatniej zimy przygiela sie do ziemi pod ciezarem sniegu. A potem pod krzakiem porzeczek obok trawiastej sciezki dostrzeglem kosz i zawiazany na supel worek. Ktos jeszcze pojawil sie tam, gdzie dotad nie spotkalem zywej duszy. Ktos klusowal na moim terenie.
Ludzie ze wsi bali sie lasu. Bali sie tez nas, bo nasza chata stala na samym skraju puszczy. Nigdy nie zdolalem pojac, skad bral sie ten ich lek. Gadali cos o wilkach. Raz widzialem wilczy trop, a czasem w zimowe noce slyszalem samotne wycie, ale zaden wilk nigdy nie podszedl pod domy, a nawet nie przebiegl przez pola. Gadali tez o niedzwiedziach. Nikt z naszej wioski nie widzial nigdy tropu niedzwiedzia. Gadali o niebezpieczenstwach czyhajacych w lesie, o pulapkach i czarach, przewracajac przy tym oczami i znizajac glos do szeptu. Uwazalem ich wszystkich za skonczonych glupcow. Schodzilem wielki kawal puszczy tak i siak, z gory na dol i dookola, znalem ja niczym nasz splachec ziemi za chata i nigdy nie trafilem na nic, co mogloby budzic lek. O czarach nie mowiac.
Gdy wiec musialem wybrac sie czasem do odleglej o pol mili wioski, ludzie patrzyli na mnie spode lba i nazywali dzikusem. Bylem dumny z tego przezwiska. Pewnie byloby milej, gdyby wolali mnie po imieniu i witali usmiechem, ale dzieki temu mialem prawdziwy powod do dumy - moje dzikie ostepy, gdzie nie smial chodzic nikt oprocz mnie.
Tak zatem ze strachem i bolescia patrzylem na slady obecnosci intruza, natreta, rywala... az poznalem, ze to moj wlasny worek i moj kosz. Obszedlem wielki zywoplot naokolo. Co znaczylo, ze tworzyl pierscien. Moj las byl na zewnatrz, a w srodku... Cokolwiek to bylo, bylo wewnatrz.
Od tamtego popoludnia moja umiarkowana dotad ciekawosc zaczela sie wzmagac i domagac zaspokojenia. Musialem pokonac zywoplot i sprawdzic, co kryje to tajemnicze miejsce. Lezac wieczorem ze wzrokiem wbitym w gasnace wegle, zastanawialem sie, jakich narzedzi nalezy uzyc, zeby wyciac w zywoplocie przejscie, i gdzie te narzedzia zdobyc. Liche motyki i oskardy, ktorymi pracowalismy w polu, ledwie wyszczerbilyby te potezne galezie i konary. Potrzebowalem porzadnego, ostrego zelaza i jeszcze dobrej oselki.
I tak zostalem rowniez zlodziejem.
|
|